Reklama / Before Header / 1200x125px

Gwiazdy stulecia FIM Speedway: Hans Nielsen

Pierwszy mistrz świata cyklu GP.

4 indywidualne tytuły mistrza świata. 7 złotych medali World Pairs. 11 zwycięstw w Drużynowym Pucharze Świata na żużlu. Triumfator pierwszej w historii serii FIM Speedway Grand Prix w 1995 roku. Hans Nielsen „Profesor” zdobył w speedwayu wszystko co było do zdobycia, a jego rywalizacja z Erikiem Gundersenem w latach 80. pozostaje jedną z najbardziej emocjonujących w historii tego sportu.

Wróćmy do początku, Hans. Jak i gdzie zaczęła się Twoja przygoda ze żużlem?

Jako siedmiolatek zacząłem jeździć z moimi braćmi, Henrym i Keldem. Niedaleko naszego domu była żwirownia – dużo piasku, skocznie. Ścigaliśmy się tam na starych motocyklach przez kilka lat. Później w okolicy powstał tor żużlowy Brovst. Pracowałem wtedy dorywczo w sklepie z motocyklami i rowerami, którego właścicielem był Age Knudsen. Zakładał klub i zaprosił mnie na tor, żebym spróbował. Miałem 13 lat.

W 1971 roku po raz pierwszy w historii mistrzem świata został Duńczyk – Ole Olsen. W twojej ojczyźnie zaczął się wielki boom na speedway. Jak bardzo zainspirowało cię to wydarzenie?

Oglądałem już trochę żużla, ponieważ Keld startował w Aalborgu. Ale zdobycie tytułu przez Ole było prawdopodobnie pierwszym wyścigiem, który zobaczyliśmy w telewizji. W tamtych czasach dostępny był jeden, ogólnokrajowy kanał. Nie puścili tego na żywo, ale retransmitowali następnego dnia. To była na prawdę duża rzecz i wspaniałe doświadczenie. Wszyscy to oglądali. Myślę, że dzięki temu wiele klubów zainteresowało się żużlem.

Z 22 tytułami indywidualnymi i drużynowymi jesteś najbardziej utytułowanym duńskim żużlowcem. Czy marzyłeś o takim sukcesie?

Widziałem jak Ole zdobywa tytuł mistrza świata, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że zostanę wtedy zawodowym żużlowcem. W ogóle nie miałem takich myśli. Jeździliśmy dla frajdy, po prostu dobrze się bawiliśmy. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Przez pierwsze trzy lata ścigałem się na motocyklu o pojemności 50 cm3, a jako szesnastolatek jeździłem już na „pięćsetce”. W 1976 roku wygrałem mistrzostwa Danii do lat 21, a rok później zaproponowali mi kontrakt z Wolverhampton w Wielkiej Brytanii. Nigdy nie miałem zbyt wiele czasu na zastanowienie się dokąd idę i dlaczego. Po prostu dobrze się bawiłem i ścigałem na motocyklu.

W latach 80. wszyscy pasjonowali się twoją rywalizacją z Erikiem Gundersenem. Jak wspominasz ten okres?

Erik zaczynał prawie w tym samym czasie co ja, również na motocyklach o pojemności 50 cm3. Jednak do Anglii przyjechałem dwa lata przed nim i przez jakiś czas byłem lepszy. Ale on szybko zdobywał doświadczenie. W latach 80. ostro już ze sobą rywalizowaliśmy, mając świadomość, że jako dwóch najlepszych Duńczyków w speedwayu przejmujemy rolę Ole, który w 1983 przeszedł na emeryturę.

Wygrałeś z Ole Olsenem, już pod koniec jego kariery, swój pierwszy Drużynowy Puchar Świata FIM na żużlu w Landshut w Niemczech w 1978 roku, a następnie Mistrzostwa Świata Par przed własnymi kibicami w Vojens w 1979 roku. Jak się czułeś, gdy Ole został menadżerem zespołu?

Pewien dziennikarz zapytał mnie, czy nie mam z tym problemu, że mój rywal zostaje szefem teamu. Powiedziałem „w porządku”. Byłem pewien, że to dobry pomysł, biorąc pod uwagę całe doświadczenie Ole. Myślałem, że wykona świetną robotę, nauczy nas wielu rzeczy i nie mogłem się doczekać. Ale pierwsza runda kwalifikacyjna w Szwecji była dla mnie bardzo rozczarowująca. Ole wspierał wtedy bardzo Erika, chciał żeby wygrał. Odniosłem to bardzo personalnie i uważałem za niesprawiedliwe.

Jak to wpłynęło na twoje relacje z Erikiem?

Trudno jest zbudować przyjaźń nieustannie rywalizując. Nigdy nie mieliśmy jakichś poważnych kłótni czy konfliktu z Erikiem, po prostu chcieliśmy być od siebie lepsi. Ta sytuacja z Ole była dla mnie oczywiście trudna. Zawody w 1984 roku to był światowy finał, wielkie starcie na stadionie Ullevi, które każdy z nas chciał wygrać.

Erik zwyciężył w Göteborgu i obronił tytuł w Bradford w 1985 roku. Ja to przyjąłeś?

Byłem dość sfrustrowany, zarówno wynikami, jak i tym, że Erik pracował z Ole. Dlatego poprosiłem Ivana Maugera o pomoc w Chorzowie w 1986 roku. I to była dobra decyzja, bo wygrałem te wyścigi.

Ivan sześciokrotnie zdobył mistrzostwo świata. Jego wsparcie musiało być kluczowe?

Widziałem jaką relację zbudowali Ole i Erik. Chciałem coś zrobić, żeby zyskać szacunek. To się udało również dzięki Ivanowi, który przez lata rywalizował z Ole. Wtedy w finale w Chorzowie stanęli ponownie naprzeciw siebie. To wzbudziło trochę szacunku ze strony Ole. Ivan dodawał pewności siebie. Pomógł mi także w Amsterdamie w 1987 roku, kiedy ponownie wygrałem. Tworzyliśmy zgraną parę, a jednocześnie byliśmy dobrymi przyjaciółmi.

Jak wyglądają teraz twoje relacje z Erikiem i Ole?

Dobrze, dogadujemy się. Jesteśmy starsi i mądrzejsi. Z czasem zapominasz pewne rzeczy. Nie warto do tego wracać.

Byłeś świadkiem wypadku Erika podczas finałów w Bradford w 1989 roku. Jak to wspominasz?

Mieliśmy wtedy z Erikiem już lepsze relacje. Rok wcześniejszej spotkaliśmy się podczas wyjazdu do Niemiec i dobrze nam się rozmawiało. Więc ten wypadek w Bradford był naprawdę okropny. Jako zespół byliśmy wtedy na szczycie, spodziewano się kolejnego zwycięstwa. Wszystko zmieniło się po pierwszym biegu. Byłem przy Eriku. Miał problemy z oddychaniem i połknął język. Kiedy zabierali go do szpitala nie wiedzieliśmy w jakim będzie stanie i czy w ogóle przeżyje. Zaczęły się dyskusje, czy kontynuować zawody. Koniec końców dokończyliśmy ściganie, ale nie mieliśmy motywacji i zabrakło nam punktów Erika. Zajęliśmy drugie miejsce za Anglią. Kolejne tygodnie były bardzo trudne. Spotkania ligowe, treningi, byliśmy jak na autopilocie. Każdy myślał o Eriku, czy z tego wyjdzie. Na szczęście okazało się, że wszystko będzie w porządku i od tego czasu radzi sobie naprawdę dobrze. Ale to był ciężki czas.

Trzeci tytuł mistrza świata zdobyłeś w 1989 roku w Monachium. Ale kilka złotych medali uciekło tobie sprzed nosa.

Tak, miałem starty, które potoczyły się całkiem w złym kierunku. 1994 rok, finał w Vojens – odpadłem w jednym z biegów, gdy dałem się dwukrotnie zepchnąć na pierwszym wirażu. Wygrałem pozostałe cztery wyścigi, ale potem rywalizowałem z Tonym Rickardssonem i Craigiem Boycem. Miałem świetny start, jednak na następnym zakręcie wpadłem w poślizg. Zabrakło mocy i nim wyjechałem na prostą Tony już mnie wyprzedził. W drugiej rundzie w Vojens w 1988 roku Erik wygrał bramkę, świetnie wystartował, ale odpadł. Zaczęło padać i nic nie mogłem już zrobić. Potem w Bradford w 1985, po dobrym starcie Erika pecha miałem ja. Rozbiłem się, uderzyłem ogrodzenie i musiałem przesiąść się na zapasowy motocykl. Po drodze kilka rzeczy poszło nie tak i kiedy patrzę wstecz, to myślę, że mogłem wygrać jeszcze kilka razy. Ale z drugiej strony przez większość kariery biłem się o najwyższe laury i jeździłem na naprawdę dobrym poziomie.

Kiedy w 1995 roku wystartował Speedway GP zostałeś pierwszym mistrzem świata tego cyklu. Myślisz, że mógłbyś zdobyć więcej tytułów gdyby impreza powstała wcześniej, oferując zawodnikom szansę rywalizacji o mistrzostwo świata w serii rund, a nie tylko w jednym finale?

Można się zastanawiać ile razy mistrzostwo zdobyłby Mauger, gdyby w jego erze odbywały się takie turnieje. Ale nie ma sensu spekulować na ten temat. Mogło być więcej, mogło być mniej. Myślę, że najważniejszy jest ten pierwszy raz, bo wtedy udowadniasz, że naprawdę możesz być najlepszy na świecie. Wygrałem Speedway GP cztery razy i jestem z tego dumny, ale zdobyłem też w sumie sześć srebrnych medali, a kilka kolejnych było bardzo blisko. Niełatwo pozostać na szczycie przez kilka lat, a mi się to udało.

Drugi tytuł mistrza świata wywalczyłeś podczas Światowego Finału FIM Speedway w 1987 roku – jedynego, który odbył się w ciągu dwóch dni. Wielu uważa ten eksperyment w Amsterdamie za narodziny serii Speedway GP. Czy uważasz, że dwudniowy finał światowy był wówczas właściwym posunięciem?

Myślę, że wszyscy wtedy uważali to za zły pomysł. Oczywiście dzięki tej formule mogłem po słabszym pierwszym dniu dogonić stawkę i wywalczyć tytuł. Można było też poczuć nieco inne emocje. Awaria silnika czy gorszy dzień na torze nie przekreślał szans. Eksperyment w Amsterdamie dał impuls do zmian i gdy później zaczęto mówić o Speedway GP, zawsze byłem entuzjastą takiego rozwiązania. Pomyślałem, że to bardzo dobry pomysł, nie tylko z mojego punktu widzenia, ale też dla rozwoju i promocji żużla.

W jaki sposób Speedway GP wpłynęło na poziom rywalizacji?

Dzięki Grand Prix mogliśmy organizować więcej dużych spotkań, a nie tylko krajowe i docierać do szerszej grupy odbiorców. Publiczność miała więcej tematów do rozmów o żużlu, krótkie przerwy między zawodami podtrzymywały zainteresowanie. Jeśli udało ci się zdobyć tytuł mistrza świata w Grand Prix, wszyscy wiedzieli, że masz za sobą świetny rok i jesteś po prostu najlepszy. W przypadku jednorazowego finału światowego wiele zależało od szczęścia tu i teraz. Dziś mamy 10 świetnych wyścigów GP na żużlu, transmitowanych w telewizji przez cały rok i to jest świetna reklama dla tego sportu. Nie sądzę, aby wiele osób chciało wrócić do jednorazowych finałów.

Wielkie dzięki. Hans – jeden z największych żużlowych mistrzów świata!

Wywiad w oryginale ukazał się na łamach https://fimspeedway.com/news/fim-speedway-stars-of-the-century-interview-hans-nielsen.

Total
0
Shares
Poprzedni
Gdy praca spotyka się z pasją

Gdy praca spotyka się z pasją

Kobiety na 6

Następny
Speedway w Warszawie to wisienka na torcie

Speedway w Warszawie to wisienka na torcie

SGP w Warszawie to święto speedway'a w Polsce

Może Ci się spodobać
Total
0
Share