Z Małgorzatą Serbin – utytułowaną pływaczką, popularyzatorką sportów samochodowych i pierwszą kobietą w Polsce jeżdżącą w wyścigach – porozmawiamy o pasjach, roli rodziny w życiu sportowca i o tym, jak odnaleźć szczęście.
Pływanie i wyścigi samochodowe. Nie da się chyba znaleźć dwóch bardziej odległych dyscyplin sportowych. A może się mylę? Twój przykład pokazuje, że można w obu tych światach odnosić sukcesy.
Małgorzata Serbin: Sukcesy można odnosić w każdej dyscyplinie. Warunkiem jest bezwarunkowa miłość do ukochanego sportu, bezgraniczne poświęcenie się mu, ciężka praca i mocny, sportowy charakter. W przypadku pływania to dziesiątki treningowych godzin, tysiące przepłyniętych kilometrów, znużenie, ból i zmęczenie. W wyścigach natomiast jest nieco inaczej. Poza treningiem z jazdy to wiele rozmów, analiz, godziny pracy nad samochodem, ale także pracy mentalnej i ciągłego przygotowania fizycznego. Jednak niezależnie od tego czy jest to pływanie, czy wyścigi trzeba powiedzieć jedno, że w sporcie nie ma drogi na skróty. Jeśli chce się osiągnąć sukces, trzeba w niego wierzyć i pamiętać, że wyniki przychodzą wraz z ciężką i dobrze wykonaną pracą.
W moim przypadku, mając dobrą bazę przygotowania fizycznego z pływania, wewnętrzną sportową dyscyplinę i charakter „walczaka”, łatwo było mi wejść do motosportu. Oczywiście potrzebowałam wsparcia w przygotowaniu samochodów, którymi jeździłam. Na szczęście nasza rodzina była w tym kompletna. Krzysztof Litwin i Małgorzata Serbin to nadal duet, który świetnie współpracuje – zarówno w życiu osobistym, jak i sportowym.
Jak to się stało, że jako 25-latka z wieloma rekordami i tytułami mistrzowskimi w pływaniu zaczęłaś ścigać się samochodami? Przypadek, los, a może spełnienie marzenia?
MS: To był ten czas, to miejsce i ten człowiek. Wszystko razem zagrało po to, abym zrealizowała marzenie z dzieciństwa o przygodzie z motosportem. Moja kariera pływacka dobiegła końca i pojawiła się przestrzeń, możliwości oraz Krzysztof, który był motorem całego przedsięwzięcia. Bardzo ciężko pracowaliśmy na nasze sukcesy. Pierwsze samochody, w których startowałam zbudował Krzysztof, ponieważ mieliśmy ograniczony budżet finansowy. Ja koncentrowałam się na przygotowaniu fizycznym i mentalnym, aby być gotową stanąć do walki w świecie całkowicie zdominowanym przez mężczyzn, Krzysztof natomiast pracował nad sprzętem. Nie bałam się tego wyzwania. Musiałam jednak zmienić swoje podejście do życia, nauczyć się bardzo twardej rywalizacji, prawie zawsze pozbawionej kompromisu. Nie było to łatwe, ponieważ zawsze byłam, i nadal jestem, skłonna do ustępstw i chętna do szukania najlepszego rozwiązania. Na torze jednak nie ma na to ani miejsca, ani czasu.
Byłaś w latach 90. jedyną kobietą w polskim sporcie wyścigowym i zdobyłaś 7 tytułów w Mistrzostwach Polski. To był wówczas ogromny sukces, ale chyba i wyzwanie?
MS: Rozpoczynałam ściganie bez żadnego doświadczenia w motosporcie. Miałam genialne wsparcie od Krzysztofa, predyspozycje do szybkiego jeżdżenia i ogromne chęci, by sprawdzić swoje możliwości. Wiedziałam, że lata spędzone na treningach pływackich, samodyscyplina, nieograniczone chęci do ciężkiej pracy i potrzeba wygrywania pomogą mi być sportowcem kompletnym, gotowym do stawiania sobie najwyższych celów.
Wiedzieliśmy, że będzie trudno i nie ma co liczyć na pomoc ze strony konkurentów. Świadomość tego, że do wszystkiego będziemy musieli dojść sami jeszcze bardziej nas napędzała. Przyjeżdżaliśmy na zawody na długo przed wszystkimi. Do znudzenia chodziłam po torze, przyglądałam się wszystkim nierównościom i profilom zakrętów, określałam sobie punkty hamowania, by jeszcze bardziej je opóźnić. Szukałam w sobie rezerw – zarówno tych na torze, jak i w przygotowaniu fizycznym oraz mentalnym. To ciągłe doskonalenie się pomagało mi osiągać spokój i zachowywać koncentrację przy jednoczesnym utrzymaniu pewności siebie. Lata spędzone na pływackich słupkach startowych całego świata wciąż ułatwiały mi rywalizację. Jedynym elementem, nad którym pracowałam trochę dłużej to była umiejętność nie reagowania na dźwięk gniecionej blachy samochodu, gdy „obrywałam jakiegoś strzała”. Duży nacisk kładliśmy na przygotowanie sprzętu. Ja natomiast do perfekcji opanowałam zarządzanie oponami, co często okazywało się kluczowe na ostatnich kilometrach wyścigu, gdy konkurenci mieli kłopoty. Potrafiłam także analizować swoje błędy i starać się je zrozumieć, by nigdy więcej ich nie popełniać.
Nie wywalczyłabym tych siedmiu tytułów w Mistrzostwach Polski bez wsparcia Krzysztofa. To było możliwe dzięki naszej wspólnej pasji i takich samych celów. Wyścigi to nasze życie. Dzisiaj nadal nasze, bo wciąż jesteśmy w tym sporcie, ale także syna Jakuba Litwina oraz wnuka Marianka.
Wróciłaś do pływania w formule Masters w 2005 roku. Zaczęłaś zdobywać kolejne tytuły Mistrza Polski, masz na koncie mnóstwo rekordów i świetne osiągnięcia w Europie i na świecie. Tego się nie zapomina, czy trzeba się z tym urodzić? Pytam o umiejętność osiągania celów.
MS: Sport nie lubi ciszy, a prawdziwy sportowiec stanu zawieszenia. Dlatego ciągle stawia sobie nowe cele. I ja idealnie wpisuję się w ten schemat. Skończyła się przygoda wyścigowa i coś musiałam ze sobą zrobić. Powrót do pływania wydawał się być idealnym rozwiązaniem. Zadziwiające było to, jak szybko zaadoptowałam się do tego wysiłku, pomimo upływu lat. I nie byłabym sobą, gdybym nie postawiła sobie kolejnych celów. Znów zaczęłam trenować na poważnie. Dzięki temu od 2005 roku poprawiłam łącznie 107 rekordów Polski, przepływając ponad 11 tysięcy kilometrów. Jestem od ponad dziesięciu lat w pierwszej piątce na świecie, jeśli chodzi o średnie i długie dystanse kraulowe.
Cały czas jednak szukam nowych wyzwań. W tym roku wystartuję w Mistrzostwach Świata na dystansie 10 km, które w grudniu odbędą się na Morzu Południowochińskim w Tajlandii. O kwalifikację do nich powalczę w zawodach na Morzu Śródziemnym w Egipcie. Aby dobrze przygotować się do tego wysiłku dwukrotnie zmierzę się z tym dystansem w Polsce. Planuję także wziąć udział w kilku wyścigach w Pucharze Polski Open Water na dystansach 3-5 km. Będę walczyć o medal Mistrzostw Świata w Tajlandii, bo jak mówi hasło z kortów Rolanda Garrossa „Victory belongs to the most tenacious”.
Jesteś instruktorką pływania i szkolisz ludzi na torze wyścigowym. Czy tu i tu chodzi o pasję, ciężką pracę oraz motywację? W którym świecie trudniej o sukces?
MS: Sukces jest wartością względną i dla każdego znaczy to coś innego. To także pewnego rodzaju stan umysłu. Aby osiągnąć sukces trzeba ciężko pracować i uznać to za swego rodzaju mantrę. Wierzyć w niego i realizować cele pośrednie. I co ważne, w sporcie nie ma miejsca na zbyt długo trwające słabości. Ale gdy już osiągnie się sukces można dłużej się nim cieszyć np. właśnie poprzez prowadzenie szkoleń. Niezwykle miło jest, gdy ludzie potrafią docenić kunszt instruktora i chcą z nim pracować. Dzwonią do ośrodka szkoleniowego i proszą o trening z Gosią Serbin. To dla mnie olbrzymia satysfakcja. I ona właśnie dodatkowo mnie napędza.
Aktywnie działasz w Zespole ds. Kobiet przy PZM. Sport motorowy w Polsce się feminizuje? Jak postrzegasz ten proces?
MS: Kobiet kochających motosport jest zapewne bardzo dużo, natomiast tych, które decydują się na tę przygodę, znacznie mniej. A szkoda, bo przecież moja kariera pokazuje, że jeśli ma się prawdziwą pasję, to zwyczajnie trzeba walczyć o jej realizację. Wiadomo, że łatwo nie będzie, ale nie można z góry założyć, że się nie uda. Wielkim szczęściem człowieka jest odnaleźć swoją pasję, a jeszcze większym móc ją realizować. Nikt jednak za nas nie podniesie tej rękawicy. Należy przede wszystkim podjąć decyzję, a później poszukać ludzi, którzy pomogą, pokierują i podzielą się wiedzą. Trzeba przy tym mocno wierzyć i jeszcze bardziej chcieć.
W wywiadach często powtarzasz, że pływać można w każdym wieku. A co ze sportami motorowymi? Jeszcze do tego wrócisz?
MS: Na chwilę wróciłam. W zeszłym sezonie zostałam zaproszona jako gość do startu w serii wyścigowej Maluch Trophy. Obawiałam się tego wyzwania, bo miałam przecież wieloletnią przerwę od ścigania. Owszem, jeździłam szybko i bardzo szybko jako instruktor, ale to nie to samo. Gdy jednak wsiadłam do tej małej i zwinnej wyścigówki, wszystko wróciło w ułamku sekundy. To jest tak, jak odtworzenie czegoś w pamięci komputera – klik i działa. Zdziwiło mnie, że nie miałam żadnych problemów z „pedałem gazu w podłodze”, walką i z okiełznaniem tego „potworka”. Przełącznik „graj i wygraj” naturalnie wszedł w tryb gotowości i po pasjonującej dla mnie walce stanęłam na najniższym stopniu podium, zaraz za Mistrzem i vice Mistrzem Polski tej klasy. To była fantastyczna przygoda. Szkoda, że taka krótka. Pojawił się na chwilę pomysł, aby powrócić na cały sezon, ale po dogłębnej analizie uznaliśmy, że jednak nie. Pomimo tego wierzę, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja na gościnny start w jakimś wyścigu…
Co Gosia Serbin lubi robić w wolnym od sportu czasie?
GS: Dużo jeżdżę motocyklem. Mam fajnego Indiana Bobbera, dostojnego, głośnego choppera. To taka odskocznia od poprzedniej mojej maszyny, którą oczywiście był „ścigacz” – Kawasaki Ninja ZX6R. Lubimy z Krzysztofem pojechać motocyklami przed siebie, bez specjalnie określonego celu. Uwielbiamy także podróżować w nieco cieplejsze regiony, aby po prostu napić się dobrego wina, degustować miejscową kuchnię, leniuchować w wodzie. Kocham też narty, ale oczywiście w wersji ekstremalnej, czyli narciarstwa zjazdowego. Wciąż ta potrzeba prędkości… I uwielbiam czytanie książek, ale tylko tych „żywych”, jak je nazywam, czyli papierowych.
I dla mnie i dla Krzysztofa ważna jest rodzina. Z przyjemnością obserwujemy naszego syna Jakuba, który jest kierowcą wyścigowym, trenerem i inżynierem wyścigowym. Nasz sześcioletni wnuk Marianek już stawia pierwsze kroki w motosporcie. Mamy jeszcze jednego syna Damiana, dwuletniego wnuka Alka i dwie naprawdę wspaniałe synowe. Czy potrzeba czegoś więcej? Zgodna i szczęśliwa rodzina jest fundamentem wszystkich sukcesów życiowych. Tych osobistych, zawodowych oraz tych sportowych. Dla nas to właśnie jest definicją szczęścia i naprawdę niczego więcej nie potrzebujemy ani nie pragniemy. Mamy wszystko. Zrozumienie tej prostej z pozoru rzeczy pomaga w rozwijaniu skrzydeł i realizacji wszystkich celów.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.