Reklama / Before Header / 1200x125px

Wygrać najtrudniejsze zawody motocyklowe świata

Z Maciejem Wróblem, zawodnikiem „złotego” zespołu World Trophy, rozmawiamy o historii Six Days Enduro, sile charakteru i drużynowej solidarności niezbędnych do pokonywania przeszkód i zdobywania najwyższych trofeów oraz o przyszłości Enduro w Polsce.

International Six Days Enduro, potocznie nazywane Sześciodniówką, to coroczne drużynowe zawody motocyklowe enduro. To jednocześnie najstarsza i najważniejsza impreza motocyklowa na świecie. Na czym polega jej fenomen?

Maciej Wróbel: Historia Six Days Enduro sięga początków XX wieku. Pierwszy taki event odbył się w 1913 roku w Anglii. Od tamtej pory Sześciodniówki są organizowane co roku, z wyjątkiem okresów wojennych i innych kryzysów światowych. Stąd ogromny prestiż tej imprezy. Zawody mają rangę mistrzostw świata i nazywane są Olimpiadą Motocyklową. To powoduje, że Six Day Enduro przyciąga najlepszych sportowców świata, którzy mogą rywalizować na najwyższym poziomie. Każdy zawodnik musi pokonać długie trasy, przejeżdżając codziennie setki kilometrów i zaliczając odcinki specjale na czas, tzw. „próby” (Enduro, Extreme, Cross). Start w Sześciodniówce wymaga ogromnej wytrzymałości fizycznej i psychicznej, a także wszechstronności, ponieważ w trakcie wyścigów pokonuje się tereny leśne, górskie, kamieniste, błotniste i piaszczyste. Ważny jest również kontekst drużynowej rywalizacji międzynarodowej, dzięki której sportowcy mogą reprezentować barwy swojego kraju, a kibice wspierać zawodników i utożsamiać się z ich sukcesami. To wszystko sprawia, że Six Days Enduro jest tak wyjątkowe.

Jak bardzo zmieniła się ta dyscyplina przez dziesięciolecia?

MW: Kluczową różnicą jest zmniejszenie liczby zawodników w poszczególnych zespołach. W Junior Trophy w latach 80./90. startowało pięciu motocyklistów i każdy z nich liczył się do końcowego wyniku zespołu. Obecnie w tej kategorii mamy trzech zawodników, którzy punktują. Z kolei w World Trophy zespoły były 6-osobowe i wszyscy zdobywali punkty do klasyfikacji, następnie wprowadzono zasadę, że do wyniku liczą się rezultaty pięciu, a jeden pozostaje w tzw. „rezerwie”. Dziś mamy grupę czterech zawodników i wyniki wszystkich zaliczane są do końcowego rezultatu zespołu.

W latach 80. zawody miały podobny charakter do współczesnych, natomiast trasy „dojazdówek” odbywały się w cięższych terenach. Spośród kilkuset zawodników startujących w zawodach, tylko najlepsi pokonywali odcinki bez kar czasowych. Dzisiaj trasy są łatwiejsze, a czas ich przejazdu jest wydłużony na tyle, że teoretycznie nie wpływa on na klasyfikację zawodnika, poza sytuacjami, gdy ma on problemy ze sprzętem lub pomyli trasę. Końcowy wynik zależy więc w głównej mierze od tego, co dzieje się na odcinkach specjalnych. Ta zmiana ściągnęła do Six Days Enduro wielu zawodników z innych dyscyplin motocyklowych, m.in. motocrossu i trial, ponieważ nie muszą oni specjalnie przygotowywać się do pokonywania ostrych podjazdów czy ciężkich przejazdów po korzeniach lub w błocie.

Kolejną ważną zmianą jest serwis. W latach 80. każdy zawodnik bezwzględnie musiał samodzielnie naprawiać i opiekować się swoim motocyklem – zarówno poza rajdem, jak i w jego trakcie. Sporadycznie udawało się pokonać trasę bez awarii koła, dlatego każdy miał ze sobą dętki, łyżki do zmiany oraz bąbiczki do napełnienia powietrza. Obecnie maszyny, na których startują jeźdźcy są na tyle bezawaryjne, że zawodnicy, o ile nie ulegną wywrotce i nie uszkodzą motocykla, to teoretycznie nie muszą zajmować się serwisem. Wystarczy zmiana opon (dętki zastąpiono moussami), filtrów i klocków hamulcowych.

W 1964 roku pierwszy raz w Sześciodniówce wystąpiły drużyny ze Stanów Zjednoczonych. Liderem jednej z nich był… aktor Steve McQueen! Co prawda obie ekipy często się rozbijały, a Steve wycofał się już po trzecim dniu, ale czy udział gwiazdy z Hollywood miał wpływ na rozwój dyscypliny i jej popularność?

MW: Tak! Start McQueena w zawodach to było duże wydarzenie i znaczące wsparcie dla Six Days Enduro. Steve był wówczas jednym z najbardziej rozpoznawalnych aktorów Hollywood, więc przyciągnął uwagę mediów i rozpowszechnił dyscyplinę wśród szerszej publiczności. Jego obecność zwiększyła zainteresowanie nie tylko Enduro, ale również generalnie motocyklizmem, szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Steve stał się ikoną i jego znaczenie dla rozwoju branży motocyklowej i sportów motorowych jest bezapelacyjne.

W 1993 roku byłeś w składzie polskiego zespołu, który wygrał ISDE – nigdy wcześniej, ani później Polakom się to nie udało. Tamten sukces to zasługa…?

MW: Całego zespołu. Zdobyliśmy tytuł Mistrza Świata w Assen, ponieważ jako drużyna byliśmy w stanie przetrwać sześć dni zmagań i dojechać w komplecie do mety. Tamte zawody odbywały się w ekstremalnie ciężkich warunkach pogodowych – cały czas padał deszcz, było zimo, a trasa niezmiernie błotnista i bagnista. Każdego dnia zespoły traciły zawodników z powodu awarii sprzętu lub wyczerpania samych zawodników. My również borykaliśmy się z problemami – koniecznością wymiany sprzęgieł, łańcuchów, zębatek, klocków hamulcowych, tłoków czy pierścieni. Przyczyną wielu tych uszkodzeń była wszechobecna woda i błoto, które przedostawały się przez filtry powietrza do silnika, powodując jego zatarcie.

Miałem taką sytuację na jednym z odcinków specjalnych. Motocykl „zaciągnął” przez filtr wodę z pyłem i piachem, po czym silnik stracił moc i stanął. Na szczęście nasza drużyna, prowadzona przez Mirosława Malca, przygotowana była teoretycznie na każdą awarię. Zabraliśmy masę części, więc byłem w stanie samodzielnie dokonać wymiany tłoka z pierścieniem, choć sprawa nie była taka prosta. W padającym deszczu, bez nakrycia i profesjonalnych narzędzi, musiałem rozmontować układ wydechowy i chłodzący, ściągnąć głowicę oraz cylinder, a następnie wymienić części, złożyć i uruchomić motocykl. Bez pomocy innych osób. Największy kłopot był z płynem chłodniczym. Do czego go bezpiecznie zlać i nie zanieczyścić, bo przecież musiał trafić z powrotem do chłodnicy. Koniec końców przelałem go do przedniej części układu wydechowego, a wszystkie części czyściłem własnym podkoszulkiem, który porwałem na kawałki. Naprawa zajęła mi 59 minut, a w całym dniu rajdy maksymalne opóźnienie zawodnika w punkcie kontroli mogło wynieść godzinę. Miałem więc do przejechania jeszcze około 200 km trasy i cztery odcinki specjalne, w których każdy błąd, dosłownie jedna minuta oznaczałaby przekroczenie maksymalnego i wypadnięcie z klasyfikacji. Ale udało się, mimo błota, kolein pełnych wody i lejącego się na nas nieustannie deszczu. Podobne przygody mieli również inni zawodnicy z drużyny. Co gorsza, w związku z tym, że polski zespół World Trophy zajmował wysokie miejsce w klasyfikacji, byliśmy na każdym korku szczególnie obserwowani i sprawdzani. To było bardzo stresujące i wywoływało liczne napięcia.

Muszę też wspomnieć, że kilka miesięcy przed ISDE miałem poważny wypadek w trakcie indywidualnych Mistrzostwa Świata rozgrywanych w Polsce w Kwidzynie. Złamałem nadgarstek i połowę sezonu nie startowałem. Zaledwie miesiąc przed Sześciodniówkę, po długie rehabilitacji, wróciłem do ścigania się. Mimo to, ówczesny trener – Mirosław Malec – powołał mnie do zespołu narodowego World Trophy.

W ostatnich latach ISDE zdominowali Francuzi, ale Sześciodniówkę wygrywały zespołu z różnych krajów. Jaki jest poziom zawodników startujących w ISDE i czy zawsze są jacyś faworyci?

MW: Six Days Enduro to jedne z najważniejszych zawodów w tej dyscyplinie na świecie, które przyciągają wielu utalentowanych zawodników z różnych krajów. Poziom jest bardzo wysoki, a konkurencja niezwykle mocna. Podczas sześciu dni zmagań wszystko się może wydarzyć i nawet najlepszym zdarza się wypaść z rywalizacji. Oczywiście, jak w każdym sporcie, tu też są faworyci, ale to nie oznacza, że właśnie oni staną na podium. Dowodem jest nasza wygrana w 1993 roku.

Enduro początkowo było prawdziwym sprawdzianem umiejętności jeźdźca i niezawodności motocykli. Ta dyscyplina to historia wielu znakomitych motocyklistów, również kobiet. Jak to wygląda dzisiaj?

MW: Enduro pozostaje jedną z najbardziej wymagających i trudnych dyscyplin motorowych. Oczywiście współczesne motocykle są wyposażone w zaawansowane technologie, które poprawiają ich wydajność i niezawodność, mają elastyczniejsze silniki, lepsze zawieszenie i lekką konstrukcję. To pozwala zawodnikom lepiej radzić sobie w trudnych warunkach terenowych. Niemniej, jeśli chcesz naprawdę sprawdzić swoje umiejętności jako jeździec, to właśnie w Enduro. Tu startują najlepsi. Ta dyscyplina stała się również bardziej otwarta dla kobiet. Obecnie wiele utalentowanych zawodniczek rywalizuje na najwyższym poziomie, co pokazuje, że Enduro nie jest już tylko domeną mężczyzn. Dzięki mediom społecznościowym i dostępowi do Internetu, zawodnicy i wydarzenia Enduro są teraz bardziej dostępni niż kiedykolwiek wcześniej. To pozwala na większą widoczność dyscypliny i umożliwia fanom śledzenie swoich ulubionych zawodników i wydarzeń.

Ostatnie mistrzostwa ISDE zorganizowane w Polsce to rok 2004. Wówczas impreza odbyła się w Kielcach. Jest szansa na powrót Sześciodniówki nad Wisła i sukcesy Polaków?

MW: Organizacja ISDE w danym kraju zależy od wielu czynników, takich jak zainteresowanie lokalnych władz, dostępność odpowiednich tras i infrastruktury oraz wsparcie finansowe. Polska ma bogatą historię w Enduro i wiele utalentowanych zawodników, którzy odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej. Polski Związek Motorowy mocno wspiera tę dyscyplinę, czego najlepszym dowodem jest obecny sezon, w którym zespół Juniorski zdobył II wicemistrza Europy, a Dawid Babicz i Aleksander Bracik zostali I wicemistrzami Europy w swoich klasach. Świetnie wypadli również Maciej Więckowski i Gabriel Chętnicki. To młodzi zawodnicy z dużym potencjałem, dający nadzieję na dobre wyniki w kolejnych sezonach. Jeśli ISDE wróciłyby do Polski – czego bardzo bym sobie życzył – byłaby to znakomita okazja dla polskich sportowców do rywalizacji o medale na własnym terenie. Myślę że Enduro w Polsce czeka świetlana przyszłość.

Dziękuję za rozmowę. To była ogromna przyjemność wrócić znów do 1993 roku.


Zawody Six Days Enduro, w których zwyciężyła polska drużyna World Trophy, odbyły się w 1993 roku w holenderskim Assen. W składzie „złotego” zespołu byli: Marek Dąbrowski, Maciej Wróbel, Wiktor Iwański, Wojciech Rencz, Andrzej Tomiczek i Ryszard Augustyn.

Total
0
Shares
Poprzedni
Luksusowe i wydajne „Disco”

Luksusowe i wydajne „Disco”

Land Rover Discovery to znakomite auto

Następny
Le Mans to dopiero początek

Le Mans to dopiero początek

Z Wojciechem Śmiechowskim, prezesem firmy Inter Europol „Piekarnia Szwajcarska”

Może Ci się spodobać
Total
0
Share