Reklama / Before Header / 1200x125px

Gwiazdy stulecia FIM Speedway. Erik Gundersen

Rekordzista z Wembley.

Rywalizując z Hansem Nielsenem, trzykrotny mistrz świata Erik Gundersen stał się ikoną motorsportu i współautorem sukcesów duńskiego speedwaya w latach 80. XX wieku. Jego karierę przerwał dramatyczny wypadek podczas finału FIM Speedway World Team Cup w 1989 roku. Erik nigdy nie wrócił na tor, ale przez dekady inspirował kolejne pokolenia duńskich żużlowców.

Erik, zacznijmy od początku. Skąd wzięła się Twoja pasja do speedwaya?

To było w 1971 roku, kiedy Ole Olsen wygrał swój pierwszy światowy finał w Göteborgu. Miałem wtedy 11 lat. W wieczornych wiadomościach sportowych, gdzie zwykle królowała piłka nożna i atletyka, prezenter podał informację, że Dania ma nowego mistrza świata w żużlu. I pokazali trzy biegi z Göteborga. Ole stał się moim bohaterem, a ja, podobnie jak wiele dzieci w Danii, całkowicie uzależniłem się do tego sportu.

Widząc jak Ole Olsen wygrywa światowe finały FIM Speedway w latach 1971, 1975 i 1978, marzyłeś o zdobyciu trzech własnych tytułów?

Nie, ale miałem nadzieję, że zakwalifikuję się chociaż do jednego światowego finału, nawet jeśli miałbym zająć w nim 16. miejsce. W 1975 roku byłem na Wembley, aby zobaczyć, jak Ole zdobywa swój drugi tytuł. Siedziałem na stadionie z 92 tys. ludzi, atmosfera była niewiarygodna. Pomyślałem, że nawet jeden start na tym torze byłby spełnieniem marzeń. I udało się. W 1981 roku zakwalifikowałem się do światowego finału z Hansem Nielsenem, Tommym Knudsenem i Ole. To było magiczne doświadczenie i coś niewiarygodnego dla mnie jako 21-latka. Zwłaszcza że mój rekord z tego toru – 66,8 sekundy – nigdy nie zostanie pobity. Ten finał był ostatnim rozegranym na Wembley i jednocześnie moim pierwszym. I wracałem z niego jako rekordzista. Mój brat Preben, który był mechanikiem, poklepał mnie po ramieniu i powiedział:„ Erik, właśnie pobiłeś rekord toru ”. Powiedziałem: „Żartujesz sobie!” Odwróciłem się i zobaczyłem to na wyświetlaczu – „Erik Gundersen – nowy rekord toru”. Byłem tak dumny, że zabrakło mi słów.

Kolega z drużyny Cradley, Bruce Penhall, wygrał tej nocy z 14 punktami. Ja skończyłem na czwartym miejscu i 11 punktami. Tak niewiele brakowało, a mógłbym ścigać się w finale z Brucem. W jednym z biegów prowadziłem przez 3 okrążenia i nagle skończyło mi się paliwo. Gdyby nie pech, to kto wie…

Czułeś się rozczarowany? Po finałach na Wembley czekałeś na swój pierwszy tytuł do 1984 roku.

W 81. nie byłem na to gotowy. Miałem tylko 21 lat, cieszyłem się, że zająłem czwarte miejsce i mogłem to wykorzystać. Widziałem też, że moja kariera idzie we właściwym kierunku dzięki dobrym występom w lidze. Dorastałem do sukcesów. Żeby w końcu podnieść najwyższe trofeum potrzeba lat, doświadczenia i dojrzałości. Musisz to wszystko połączyć, aby stać się mistrzem świata. To nie jest coś, co robisz w mgnieniu oka. Tak właśnie było w 1984 roku, kiedy ostatecznie wygrałem swój pierwszy światowy finał w Göteborgu. Nie zakładałem z góry sukcesu, ale czułem się gotowy i kiedy masz w sobie tą pewność, całkiem inaczej zachowujesz się na torze.

Ole Olsen był Twoim menadżerem w finale FIM Speedway World Final w 1984 roku. Jak bardzo obecność idola z młodości wpłynęła na Twoją postawę?

Ole pracował ze mną przez rok, pomagając przygotować się do światowego finału. Jego doświadczenie i sposób, w jaki robił różne rzeczy, zapadły mi w pamięć. Ja miałem całkiem inne podejście, ale wiedziałem, że Ole może wskazać mi właściwy kierunek i dodać wiary w siebie. Nad tym właśnie pracowaliśmy. Czułem, że psychicznie, fizycznie i technicznie jestem po prostu w pełni gotowy.

Zaostrzyło to również Twoją rywalizację z inną duńską legendą, Hansem Nielsenem. Dziś jesteście dobrymi kolegami, ale Hans wspominał, że nie był zadowolony z tego, że tak blisko współpracowałeś z ówczesnym szefem duńskiej drużyny. Jak to wtedy widziałeś?

Hans pod wieloma względami był wtedy lepszy od nas wszystkich. W Wielkiej Brytanii dominował, trzeba było być naprawdę szybkim, żeby z nim rywalizować. Ale miałem też wrażenie, że mój styl jazdy, balansowanie na motocyklu, sposób pracy były inne niż Hansa. Pochodziliśmy z różnych części Danii. On jest z północy, ja z południa. Mieliśmy różne podejścia do tego sportu. To nie znaczy, że jego sposób był zły, a mój najlepszy. Po prostu inaczej o tym myśleliśmy. Bardzo interesowałem się kwestiami mechanicznymi i technicznymi, nie miałem nic przeciwko ubrudzeniu sobie rąk. Z kolei Hans miał mechanika, który konstruował i przygotowywał jego motocykle.

W trakcie światowych finałów w 1984 i 1985 roku media nakręcały naszą rywalizację. W prasie pisano tylko o mnie i Hansie, ale przecież było jeszcze 14 innych żużlowców, którzy potrafili świetnie jeździć. Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Wielkiej Brytanii nie znałem Hansa, ale szybko zauważyłem, że nie nadajemy na tych samych falach. Mieliśmy różny sposób bycia zarówno na torze, jak i poza nim. Ja byłem po prostu uśmiechniętym szczęśliwym facetem. Czasami Hans mówił, że to nie fair, że Ole jest ze mną. Ale on go nigdy nie poprosił o współpracę. Wystarczyło zadzwonić do Ole i porozmawiać. Ja tak zrobiłem.

Jak wyglądały wtedy wasze relacje z Hansem?

Dużo razem podróżowaliśmy – po całej Europie na różne spotkania. Było między nami napięcie. Mówiliśmy „cześć ”i „pa”, a kiedy jeździliśmy w drużynie, po prostu skupialiśmy się na pracy dla zespołu. Ale nie zbliżyliśmy się do siebie, a ludziom wokół nas było ciężko. Oczywiście w mediach ten temat był cały czas żywy. Dzwonili do Hansa i mówili: „Erik właśnie to powiedział”, a on mówił coś całkiem na odwrót. Prasa zbierała różne rzeczy, często nieprawdziwe, i robiła z tego nagłówki. Takie historie dobrze się sprzedawały. Ale z drugiej strony ta rywalizacja wydobywała z nas obojga to, co najlepsze. Pewnie bez tej całej otoczki ściganie się byłoby nudne. I możliwe, że to dzięki tym historiom lata 80. zapisały się jako złota era duńskiego żużla. To było po prostu niewiarygodne. Z perspektywy czasu jestem wdzięczny mediom, że tak się tym pasjonowały.

Nasze relacje nieco się uspokoiły, po tym jak Hans zdobył dwa pierwsze tytuły mistrza świata w 1986 i 1987 roku. Zakończyłem wtedy współpracę z Ole, byłem zdany na siebie, ale potrafiłem już radzić sobie ze stresem i oczekiwaniami. Zaczęliśmy z Hansem więcej rozmawiać, byliśmy bardziej świadomi i mieliśmy wobec siebie więcej szacunku. Każdy z nas znał ryzyko związane z tym sportem i wiedzieliśmy, że pomimo rywalizacji, trzeba myśleć o kolejnych startach, więcej przewidywać i być odpowiedzialnym”.

W 1988 roku stoczyłeś pasjonującą walkę z Hanem. Pokonałeś go w dogrywce, by wygrać Światowy Finał FIM Speedway – pierwszy w historii zorganizowano go w Danii – na oczach swoich kibiców w Vojens. Jakie masz wspomnienia z tamtej nocy?

Obaj mieliśmy szansę na zdobycie trzeciego tytułu i zrównanie się z Ole. Atmosferę dodatkowo podgrzewały pełne trybuny toru, który traktowaliśmy jak własne podwórko. Miałem szczęście i wygrałem po dogrywce. To był wielki dzień dla duńskiego żużla. Wspaniale było stanąć na podium w Vojens i zostać mistrzem świata. Coś niebywałego.

Twoja kariera dobiegła końca podczas finału Drużynowego Pucharu Świata FIM na żużlu w Bradford 17 września 1989 roku. Miałeś wypadek z trzema innymi zawodnikami już w pierwszym biegu i omal nie zginąłeś. Ile pamiętasz z tej jesieni?

Całkiem sporo. Rozbiliśmy się w pierwszym zakręcie. Wypadki na torze zdarzają się często, ale tym razem było naprawdę źle. Po prostu leżałem, próbując złapać oddech. Chciałem wezwać pomoc, ale połknąłem język i dusiłem się. W końcu straciłem przytomność i obudziłem się dopiero tydzień później w szpitalu.

Pierwsze co pamiętam, to dźwięk wentylatora obok łóżka. A później to uczucie, że nie mogę się poruszyć. Była tam moja żona Helle, pocieszała mnie i mówiła, że wszystko będzie dobrze i że miałem wypadek. Wtedy wszystko do mnie dotarło. Byłem sparaliżowany od szyi w dół. Musieli wprowadzić mnie w śpiączkę farmakologiczną, ponieważ nie mogłem samodzielnie oddychać.

Po czterech tygodniach na intensywnej terapii przeniesiono mnie na oddział w szpitalu rejonowym w Wakefield. Wtedy zdałem sobie sprawę, w jak złej sytuacji się naprawdę znajduję. Złożyli mi metalowy pierścień wokół czaszki i tak spędziłem kolejne siedem tygodni.

W wypadku doznałeś urazu kręgosłupa. Czy możesz nam powiedzieć, jak poważne to były uszkodzenia?

Na szczęście dla mnie nie doszło do całkowitego przerwania kręgów, więc dawano mi jakieś nadzieje. Ludzie w Wakefield byli niesamowici. Pielęgniarki, lekarze i sposób, w jaki traktowali mnie mieszkańcy Yorkshire – było w tym dużo miłości i troski. To pomogło mi przetrwać. Po pół roku ważyłem 45 kg, straciłem wszystkie mięśnie. Byłem psychicznie przygotowany na życia z niepełnosprawnością, ale wyszedłem ze szpitala o własnych siłach. Ciężko utykałem i wlokłem za sobą prawą nogę, ale i tak miałem dużo szczęścia. Po kilku miesiącach w szpitalu stało się jasne, że już nigdy nie będę mógł usiąść na motocyklu.

Czujesz żal, że tak skończyła się Twoja kariera?

Nigdy nie żałowałem swoich decyzji. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, wybrałbym ściganie i ponownie wskoczył na prom do Wielkiej Brytanii, by popłynąć do Harwich. Tylko 17 września 1989 roku zostałbym w swoim łóżku!

Miałem szczęście. Codziennie widzę wokół siebie ludzie w gorszej sytuacji niż jestem ja. Oczywiście, mam trudności z wieloma rzeczami. Nie mogę używać prawej ręki, prawa noga nie jest do końca sprawna. Chodzę z laską i wózkiem spacerowym. Mam skuter inwalidzki. Jednak każdego ranka patrzę w lustro i mówię sobie „to będzie dobry dzień”. Nawet jeśli pada deszcz lub jest pochmurno, słońce zawsze świeci ponad chmurami, a ja staram się mieć pozytywne nastawienie. Nadal się uśmiecham.

Obecnie trenujesz kolejne pokolenie duńskich żużlowców. Jak bardzo lubisz tę rolę?

Byłem trenerem kadry narodowej przez 10 lat. Potem zacząłem studia, aby pracować z dziećmi. W 2007 roku zwrócił się do mnie Team Denmark. DMU zapytało, czy chciałbym do nich dołączyć i opiekować się akademią młodzieżową. Zacząłem pracować z zawodnikami 85cc, a później z grupą 250cc w Danii, ale również z niektórymi zawodnikami 500cc do lat 21.

Nie przestanę tego robić, dopóki moje ciało nie odmówi mi posłuszeństwa. Kocham swoją pracę i cieszę się, że zaproszono mnie do współpracy. Daje mi ona duża szczęścia i satysfakcji.

Wszystkiego dobrego Erik i dziękujemy za podzielenie się swoją inspirującą historią.

Wywiad w oryginale ukazał się na łamach https://fimspeedway.com/news/fim-speedway-stars-of-the-century-interview-erik-gundersen.

Total
0
Shares
Poprzedni
60. Europa Rally w Krakowie za nami

60. Europa Rally w Krakowie za nami

Kraków opanowali pasjonaci caravaningu

Następny
Les Tricolores na czarnym torze

Les Tricolores na czarnym torze

Rozmowa z Davidem Bellego

Może Ci się spodobać
Total
0
Share