Z Joanną Modrzewską, srebrną medalistką w Pucharze Świata Rajdów Baja 2022, brązową medalistką ME 2018 i ME w klasie kobiet 2019, porozmawiamy o ściganiu się na gorących piaskach, planach na ten rok, wyzwaniach i o tym, że nigdy nie należy się poddawać.
Za Tobą niezwykły rok. Niespodziewany wyjazd do Kataru i wicemistrzostwo FIM Baja World Cup to kapitalne zwieńczenie twoich dobrych startów w całym cyklu.
Tak to był niesamowity sezon. Wszystko działo się bardzo szybko i dziękuję ludziom, którzy byli blisko i mnie wspierali. To dzięki ich pomocy znalazłam się w Katarze i pojechałam tak dobrze. Po tym sukcesie pomyśleliśmy, że musimy zrobić co w naszej mocy i wystartować w kolejnych odsłonach, zorganizować finansowanie, logistykę i dostać się do finału w Dubaju. Udało się, zajęłam tam trzecie miejsce i utrzymałam drugą lokatę w generalce. Wiem, że mogę rywalizować z czołowymi zawodnikami i co muszę poprawić, więc pracujemy z zespołem i walczymy o kolejne dobre występy.
Mija kilka miesięcy i znów ścigasz na Bliskim Wschodzie. Czy pustynia budzi respekt?
To był mój drugi start w Katarze i miałam nadzieję, że będzie łatwiej po zeszłorocznym doświadczeniu. Poprzeczkę zawiesiłam sobie naprawdę wysoko, ponieważ postanowiliśmy, że wystartuję na dakarowym motocyklu, który ma zupełnie inną specyfikę – jest przede wszystkim dużo większy i cięższy. Trzeba się do niego przyzwyczaić, odbyć kilka jazd treningowych, na co nie miałam za bardzo czasu. Niestety już pierwszego dnia popełniłam kilka błędów nawigacyjnych i spadłam na ostatnie miejsce w swojej klasie. Później trzeba było nadrabiać, mocno pracować na każdym kilometrze. Lubię taką jazdę, więc miałam nadzieję, że uda się przebić o kilka lokat. Skończyłam na drugim miejscu, czyli tak, jak sobie z zespołem założyliśmy przed startem. Bardzo się cieszę z tego występu, warto nie odpuszczać i walczyć do końca.
Ściganie się w takich warunkach musi być niezwykle obciążające. Trudny teren, upał, brak punktów orientacyjnych. Ja nie stracić koncentracji i utrzymać dobre tempo?
Zawody na pustyni to całkiem inne wyzwanie zwłaszcza, że rajd w Katarze jest uważany za jeden z trudniejszych. Nawet najlepszym zawodnikom, którzy świetnie nawigują i mają za sobą tysiące przejechanych kilometrów, jazda w takich warunkach przysparza problemów. Jednym z najbardziej oczywistych jest szok wynikający z różnicy temperatury – u nas jest środek zimy, tam upały do 35-40 st. Celsjusza. Potrzebna jest aklimatyzacja, na którą najczęściej nie ma czasu, bo lecimy na zawody na kilka dni przed startem. W zeszłym roku miałam spore problemy, gdy w trakcie wyścigu zaczął mi wariować błędnik. Straciłam energię i miałam wrażenie, że zasypiam. Pierwszy raz mój organizm zareagował w ten sposób i obawiałam się, że teraz będzie podobnie. Ale było w porządku, więc myślę, że fizycznie jestem dobrze przygotowana. Natomiast największym wyzwaniem jest dla mnie obecnie nawigowanie. To jest ten element, nad którym naprawdę muszę mocno popracować. W rajdach na pustyni nawigacja jest kluczowa i całkiem inna niż podczas ścigania się w Europie. Zastanawiamy się z teamem, w jaki sposób poprawić moje umiejętności – do tego potrzebne są jazdy w odpowiednim terenie. Tutaj gdzie mieszkam i zazwyczaj trenuję, czyli Warszawa i okolice, takich warunków po prostu nie ma.
Zdarzają się momenty słabości?
Jest ich mnóstwo. Pogoda, stres, dyspozycja dnia. Trzeba być cały czas skoncentrowanym, żeby nie popełnić zbyt wielu błędów już na samym początku. Pierwszego dnia w Katarze tuż po starcie był duży tłok. Kilku zawodników krążyło wokół jednego punktu, ciężko się było w tym odnaleźć. W pewnym momencie musiałam sobie powiedzieć stop, uspokoić się, spojrzeć w roadbook i na chłodno przeanalizować sytuację. W końcu udało się dotrzeć do punktu kontrolnego, ale straciłam dużo czasu. I to są takie momenty frustracji, kiedy wiesz, że uciekają cenne sekundy, minuty, organizm dostaje w kość i zaczyna się panika.
W zeszłym roku na ostatnim odcinku złapała nas burza piaskowa. Upał 40 stopni, słaba widoczność, awaria urządzenia do nawigacji. Straciłam dystans do innych zawodników i nagle zostałam sama, a moje ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Wiedziałam że nie mogę odpuścić, muszę jechać dalej, wydma za wydmą, pić dużo wody żeby się nie odwodnić. Adrenalina zrobiła swoje. Dotarłam do kamienistego odcinka całkiem zgubiona, bez kontroli nad tym, gdzie jestem i w którym kierunku jechać do mety. Okazało się, że zostało kilkanaście kilometrów i dam radę. To była ogromna ulga.
Podobną sytuację miałam w zeszłym roku na ostatniej rundzie. Tylko tym razem nawalił motocykl (sprzęgło). Byłam na wydmach, jakieś 150 km przed metą i pomyślałam to koniec, nie ma szans żebym dojechała. W pierwszej chwili chciałam zgłosić do organizatorów żeby mnie ściągnęli z trasy. Koniec końców tego nie zrobiłam, nie wiem właściwie dlaczego. Po prostu zdecydowałam – jadę dalej. I ukończyłam wyścig. Okazało się, że większość zawodników miała problem ze sprzętem ze względu na temperaturę. Więc warto w takich chwilach słabości nie poddawać się i dążyć do celu.
Porozmawiajmy chwilę o emocjach, bo one są ważne w każdym sporcie. Na starcie wyścigu jest pewnie dużo adrenaliny, gonitwa myśli – jak pojechać, jaką obrać strategię. A gdy mijasz metę?
Emocje są na każdym etapie. Zarówno przed samym startem, ale także w momentach, których się nie spodziewamy. W tym roku jeden z zawodników miał bardzo poważny wypadek i złamał udo. Akurat byłam w pobliżu, musieliśmy zatrzymać się i mu pomóc. Czekaliśmy dość długo na przylot helikoptera. Takie sytuacje są stresujące. W tym sporcie trzeba umieć zachować zimną krew, bo panika jest najgorszym doradcą. Czasem zdarza się, że twoja lokalizacja nie zgadza się z tym, co jest na roadbooku. Jeśli zaczniesz robić nieprzemyślane ruchy, podejmiesz zbyt pochopną decyzję, to sytuacja staje się jeszcze trudniejsza. I zaczynasz panikować. Trzeba potrafić opanować te emocje i zaufać swojej wiedzy, doświadczeniu.
Każdy start, udział w zawodach pozwala lepiej panować nad stresem. W zeszłym roku, podczas jednych z zawodów, nagle okazało się, że będę otwierała trasę. Byłam przerażona. W głowie setka myśli, nie mogłam się skupić, cały czas wmawiałam sobie, że nie dam rady. To miało swoje konsekwencje. Dosłownie po kilkuset metrach spojrzałam do roadbooka, a tam biała plama. To było tak absurdalne wrażenie, że za chwilę popełniłam pierwszy błąd, potem następne. Kolejni zawodnicy mnie mijali, a ja czułam się bezradnie. W końcu powiedziałam sobie, zatrzymaj się, stop. Skup się na tym, co tu i teraz.
Ten stres schodzi w momencie, gdy na horyzoncie widzisz flagi przy mecie. Wtedy przychodzi radość, ulga, że się udało. Tak było w ostatniej rundzie w zeszłym roku. Emocje sięgnęły zenitu, bo przez problemy z motocyklem do ostatnich metrów nie wiedziałam, czy uda się dokończyć zawody. Mijałam metę ciesząc się jak dziecko. Niezapomniane chwile.
Mówi się, że w rajdach takich jak Dakar warto jechać za bardziej doświadczonymi zawodnikami. Uczyć się od nich i na bieżąco korygować błędy.
Generalnie staram się trzymać tej zasady, żeby jeździć z zawodnikami lepszymi od siebie. Może nie o kilka poziomów, bo wtedy trudno nadążyć i to może być deprymujące. Ale jeśli masz przed sobą kogoś szybszego o 15-20 proc., to starasz się mu dorównać. W rajdach na pustyni jest to niezwykle istotne, ponieważ brakuje tam punktów odniesienia. Jeśli jesteś sam, możesz mieć wrażenie, że jedziesz dobrym tempem, a w rzeczywistości jest ono słabe. Jest wielu zawodników, którzy nie są dobrymi nawigatorami i jadą z tyłu stawki po śladzie. Mając przed sobą doświadczonego motocyklistę, warto się go trzymać, korygować położenie, reagować szybciej na to, co dzieje się na trasie. Niemniej trzeba być cały czas uważnym. Pamiętam taką sytuację, jak jechałam za zawodnikiem, który nagle skręcił w prawo, a w roadbooku widzę, że powinniśmy uciec w lewo. To są takie momenty, kiedy trzeba zaufać sobie. Jeśli zaczniesz kombinować, podważać własne decyzje, wkrada się niepewność i zaczynają się mnożyć błędy.
Warto więc jeździć z lepszymi i się od nich uczyć. Lata temu miałam okazję pojechać do Maroka z Jackiem Czachorem i Markiem Dąbrowskim. To było moje pierwsze poważniejsze doświadczenie, jeśli chodzi o ściganie się na wydmach. Wtedy zrodziła się moja pasja do rajdów terenowych. Od tego czasu cały czas się uczę, słucham bardziej doświadczonych zawodników. Na ostatnich zawodach rozmawiałam z Mirjam Pol, która wygrywa wyścig za wyścigiem. Jej nawigowanie jest wprost bezbłędne, wygląda to tak, jakby po prostu jechała po trasie, którą zna na pamięć. Jest dla mnie wzorem jeśli chodzi o ten aspekt. Wiem, że muszę się jeszcze wiele nauczyć. A więc trening, trening i jeszcze raz trening. I cierpliwość. Pewne umiejętności wiążą się z doświadczeniem i nie da się tego przeskoczyć.
W sportach motocyklowych i samochodowych jest coraz więcej kobiet, które z sukcesami rywalizują w tych niełatwych dyscyplinach. Pojawiają się głosy, że może warto skończyć z podziałem zawodników ze względu na płeć i że kobiety mogą ścigać się z mężczyznami. Co o tym myślisz?
W rajdach Baja nie było do zeszłego roku oddzielnej klasyfikacji kobiet, więc przywykłam do ścigania się z mężczyznami. Uważam, że jesteśmy w stanie rywalizować, jak równy z równym. Miriam w ostatnim rajdzie w Katarze zajęła w generalce 3. miejsce – tam gdzie była nieco słabsza fizycznie nadrabiała np. świetną nawigacją. Natomiast wydaje mi się, że w niektórych dyscyplinach sportów motorowych istnienie równorzędnych klasyfikacji ze względu na płeć jest fajne, bo pomaga kobietom podjąć decyzję o starcie w zawodach. Daje taką wiarę i pewność siebie, zwłaszcza debiutantkom.
Cieszy mnie oczywiście, że w motosporcie jest coraz więcej kobiet. Szczególnie promuje się to w imprezach na Bliskim Wschodzie – w Katarze czy Arabii Saudyjskiej – bo to jest część pewnej szerszej polityki wizerunkowego tych krajów. W zawodach Cross Country pojawiają się już załogi samochodowe w stu procentach kobiece. W Polsce udało się stworzyć klasę mistrzowską Enduro dla pań. Więc jest duża szansa, że za kilka lat będziemy mieli więcej zawodniczek mogących rywalizować na najwyższym poziomie. Obecnie jestem chyba jedyną Polką w rajdach długodystansowych, a fajnie byłoby mieć rodaczkę, z którą można trenować i wspierać się podczas imprez. Mam nadzieję, że temat kobiet i mężczyzn w motorsporcie przestanie być jakimkolwiek źródłem sporów. I zaczniemy po prostu mówić o zdrowym współzawodnictwie, w którym to nie płeć ma znaczenie, ale to jak jesteś przygotowany i w jakiej jesteś aktualnie formie.
Wiemy, że twój cel do Dakar. Jak oceniasz swoje szanse na strat w tej prestiżowej imprezie? Czujesz się ”w gazie”?
Marzę o Dakarze odkąd jeżdżę motocyklem i wszystkie zawody, w których występuję to tak prawdę kolejna cegiełka do osiągnięcia tego celu. To jest najbardziej znana impreza, nie tylko w świecie sportowców, ale generalnie w szerokiej opinii publicznej. Dlatego chcę być pierwszą Polką, która stanie na starcie Dakaru na motocyklu. Oczywiście wiem jakie to jest wyzwanie, jak dobrze trzeba się przygotować nie tylko fizycznie i technicznie, ale również mentalnie. Dlatego doceniam wsparcie ludzi z PZM i firm, które mi pomagają zebrać budżet i sprzęt. Już to robimy. Bardzo poważnie traktuję te przygotowania i dlatego w Katarze przesiadłam się na dakarowy motocykl. Chociaż były zakusy, żeby pojechać małym Enduro, na którym czuję się pewnie i pewnie powalczyłabym o wyższe miejsce. Ale moim celem jest Dakar, więc innej drogi nie ma. Muszę skupić się na poprawie techniki jazdy, na opanowaniu nowej maszyny, no i oczywiście pracować nad nawigacją. Jeśli te wszystkie elementy się zgrają, to jest duża szansa, że w Dakarze wystąpię i to już niedługo.
Mamy taką nadzieję i mocno kibicujemy. Dziękujemy za rozmowę.